poniedziałek, 19 lutego 2018

Przygody misia z oklapniętym uszkiem - Czesław Janczarski "Miś Uszatek" - recenzja




Pamiętam czasy, kiedy codziennie, a tak naprawdę raz dziennie o godzinie 19, 
w telewizji leciały bajki. Na wieczorynkę czekały wszystkie dzieciaki które znałam, 
w tym ja. Codziennie leciała inna bajka. "Miś Uszatek" był jedną z nich, wprost go uwielbiałam. Dlatego książki Misia z oklapniętym uszkiem nie mogło zabraknąć w naszej biblioteczce.

 Przedstawiam Wam książkę z wydawnictwa Nasza Księgarnia, wydaną w 2014 r.
w Warszawie. Ilustracje do niej wykonał Zbigniew Rychlicki. Oprawiona jest w miękką okładkę, składa się ze 155 stron i wielu opowieści.
Książka składa się z kilku rozdziałów i wielu podrozdziałów, w których opisane są między innymi, dlaczego Miś nazwany został Uszatkiem, jak to się stało, że zamieszkał u dwójki rodzeństwa Zosi i Jacka, jego wędrówki po świecie, a także liczne przyjaźnie, które z łatwością ten sympatyczny miś zawiązywał z innymi zabawkami i Dziećmi. Jest to przykład bajki pozbawionej przemocy. Wiele w niej przykładów prawidłowego postępowania, moralizatorstwa i konsekwencji złych zachowań, ale w sposób lekki, zabawny i przyjazny dla Dziecka. Czyta się ją wręcz jednym tchem. Historie są tak ciepłe i proste do zrozumienia,
a przy tym niezwykle rozbudzają wyobraźnię. Cała książka bazuje na naiwności małych bohaterów, przykładem jest skowronek pomylony z dzwoneczkiem, szukanie szarych, puchatych kotków które okazały się baziami, czy opadanie płatków jabłonki pomylone z opadami śniegu. Moją ulubioną historyjką jest to, jak miś gonił ciasto drożdżowe, bo bał się, że ucieknie mu z miski. Czytając te zabawne opowiadania ja osobiście zaczęłam podchodzić do świata i rzeczywistości w inny sposób, trochę z perspektywy Dziecka. Do tej pory miałam problem ze zbyt racjonalnym i poważnym podejściem do świata i  szukałam sposobów jak wrócić do wyobrażeń i pojmowania świata oczyma Dziecka. Nie myślcie,
że kupiłam ją wyłącznie ze względu na siebie :) Nie, jest ona jednym z najwspanialszych wspomnień z mojego dzieciństwa, chciałam wpuścić do tego świata moje Dzieci i udało się. Jaś uwielbia Misia Uszatka. Sposób przekazu jest prosty do zrozumienia dla dwu czy obecnie mojego trzylatka, jestem przekonana, że starsze Dzieci także go pokochają. Ilustracje Rychlickiego są proste, czytelne, jak spod ręki Dziecka, które po przeczytaniu opowiadania zapragnęło namalować to, co usłyszało.









Mój ulubiony cytat z tej książki "Martwił się Miś coraz bardziej, że nie może bawić się
z dziećmi. Z tego zmartwienia oklapło mu jedno uszko. -To nic - pocieszał się niedźwiadek. - Teraz , jak bajka wpadnie mi jednym uchem, to nie ucieknie drugim, bo ją to oklapnięte zatrzyma". I jak tu nie kochać Uszatka??? Z całego serca polecamy tę książkę. 

piątek, 16 lutego 2018

Kobiecość - "Straciłam Dziecko, wracam do życia".

                               
Zabierając się do opisania tej historii ciągle mam wątpliwości czy podołam. Obawiam się siebie i swoich emocji... Obawiam się łez, które wyleję przy pisaniu tego, co teraz czytasz. Obawiam się także czy w dostateczny sposób będę potrafiła opisać emocje jakie rozdzierały pełne rozpaczy serce Matki, która musiała przeżyć coś tak tragicznego. Ciarki na plecach odczuwam już od kilku dni, odkąd usłyszałam tą historię, ale czuję, że muszę. Muszę pokazać Ci siłę tej Kobiety. To co przeżyła nie może przejść bez echa. Musi trafić w odpowiednie miejsce. Być może przechodziłaś lub przechodzisz to samo...

Nazwę moją bohaterkę Gaja, a to przez to, że obiecałam jej pełną anonimowość. Gaję poznałam jeszcze w szkole. Zapamiętałam ją jako bardzo wesołą, pozytywną, ambitną
i zawsze uśmiechniętą dziewczynę z hipnotyzującym wzrokiem. Trzymała się lekko na uboczu. Zwykła, skromna i piękna dziewczyna, jakich wiele dokoła. Od pierwszych chwil złapałyśmy kontakt. Typowo szkolna przyjaźń. Po skończeniu szkoły nasze drogi rozeszły się na długo i tylko dzięki facebookowi wiedziałyśmy co się u nas dzieje. Dopiero niedawno, przy okazji świąt na nowo odnowiłyśmy kontakt. 
Gaja wyszła za mąż za przystojnego mężczyznę, urodziła piękne Dziecko. Rodzina jak
z obrazka. Nic, ale to kompletnie nic nie wskazywało na to, jaka tragedia ich spotkała. Przy okazji wymiany wiadomości, Gaja nagle napisała "Iwonka, ja już miałam drugą córeczkę, straciłam ją w 21 tygodniu ciąży, ważyła 550 gram, ale płuca miała niewykształcone, nic nie dało się zrobić, musiałam ją urodzić". Zmroziło mną kompletnie. Ciarki przeszły mi po całym ciele. Nie wiedziałam co mam napisać, no bo niby co? Pocieszać, dopytywać, współczuć? Nic w tamtym momencie nie wydawało mi się odpowiednie. Z tyłu głowy zaświeciła mi się jednak lampka, że skoro o tym pisze, potrzebuje tego. Być może chce wygadać się osobie,
z którą nie ma bezpośredniego kontaktu i która w miarę chłodny sposób przyjmie tą wiadomość do świadomości (o ile w takim przypadku da się to w jakikolwiek chłodny sposób odebrać). W pierwszej chwili udało mi się tylko napisać coś w rodzaju westchnięcia, ale po chwili otrząsnęłam się i dałam jej szansę pisać dalej. Delikatnymi pytaniami zachęcałam do zwierzeń, bo wiedziałam, że to da jej oczyszczenie, pozwoli wyrzucić i nie tłumić emocji. 
Gaja opisała mi, jak to po pierwszym dziecku zapragnęli mieć drugie, bo niby dlaczego nie? Są młodzi, mają odłożone pieniądze, dom w budowie, córeczka pięknie rośnie i rozwija się. Starali się jakiś czas, Gaja myślała, że już się podda. Bała się i miała podejrzenia,
że lekarze przy pierwszym cesarskim cięciu zrobili coś nie tak. Przecież przy pierwszych staraniach nie mieli takich problemów. Jednak udało się. Szczęśliwi z zaistniałej sytuacji wrócili do nowych planów. Może wrócą do Polski, może poślą starszą córeczkę do przedszkola, żeby sama mogła więcej odpoczywać i w pełni przygotowywać się do roli podwójnej Mamy?
Gaja jednak po jakimś czasie czuła, że coś zaczyna się dziać, że coś jest nie tak. Okazało się, że złapała wirusa, którego lekarze chcieli wyleczyć paracetamolem. Bagatelizowali badania, odsyłali do domu, kazali czekać. Gaja jednak czuła się coraz gorzej. Kiedy nie mogła już chodzić, bo do granic możliwości bolały ją biodra i macica, postanowiła nie ufać lekarzom u których do tej pory szukała odpowiedzi. Oboje z mężem znaleźli lekarza prywatnie, a on w trybie pilnym odesłał ją do szpitala. Po przyjęciu, nad jej łóżkiem zebrało się aż sześciu lekarzy i wspólnie zawyrokowali,  że trzeba natychmiast rozwiązać ciąże, ponieważ dziewczyna może tego nie przeżyć. Podali jej odpowiednie leki, bo okazało się,
że córeczka Gai nie żyje. Nie ma szans na jej uratowanie. Jej maleńkie serduszko przestało bić, zanim zdążyło tak naprawdę zabić mocno, z całych sił. Następny cios pojawił się po tym, jak lekarze poinformowali Gaję, że musi urodzić dziecko siłami natury, bo nic nie da się zrobić. Infekcja u Kobiety rozwinęła się tak bardzo, że zatruwa organizm i może doprowadzić do sepsy, a rozcięcie powłok brzusznych może ten stan pogorszyć. Poród trwał pięć godzin. Nie dopytywałam co czuła w tym momencie. Mnie osobiście, przy obu porodach sił dotrzymywała myśl, że za moment zobaczę swoje dziecko, przytulę, pocałuję, zabiorę do domu i rozpoczniemy wspólną drogę. Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie jej rozpaczy, rozgoryczenia i ogromu smutku jaki ją trawił. Ona w tym momencie mogła myśleć jedynie o sobie i starszej córce, która czekała na nią w domu. Gaja mogła umrzeć, a jej mąż i Dziecko mogli stracić kolejną ukochaną osobę. "Nawet nie wiesz jaki to smutny widok, zobaczyć takie śpiące maleństwo"- napisała mi na koniec...
Nie dałam rady.. Popłakałam się. Dlaczego takie tragedie spotykają ludzi? Dobrych, zwyczajnych ludzi? Popatrzyłam w tym momencie na moje dzieci, bawiące się razem, obok mnie. Pomyślałam wtedy, że jestem największą szczęściarą na świecie. Mam dwoje zdrowych, wymarzonych Dzieci. Nie raz moja cierpliwość zostaje nagięta do granic możliwości, złoszczę się, czasem krzyczę. Było mi wstyd w tamtym momencie za samą siebie. Za to, że czasami nie doceniam tego co mam. To ja mogłam być na jej miejscu. Wyobraziłam sobie w tamtym momencie jej powrót do domu. Pytające oczy starszej córki, ból w oczach ukochanego, jej zmagania z hormonami, pokarmem i totalnym żalem. Czułam
i wiem, że jej serce w tamtym momencie pękło na pół. Przestało chcieć jej się żyć. Dostała swoje upragnione maleństwo na dwie minuty żeby je przytulić i pożegnać się. Nazwała  Dziecko, a potem już nigdy więcej jej nie zobaczyła. Urządzili pogrzeb dzień przed Świętem Zmarłych. Gaja nie mogła w nim uczestniczyć, nie mogła odprowadzić swojej córeczki. Była zbyt słaba i chora.
W rozmowie Gaja zapewniała mnie, że dbała o siebie i robiła co mogła, by ciąża była zdrowa. Mam wrażenie, że takim myśleniem utwierdza się w przekonaniu, że zrobiła wszystko, żeby donosić i urodzić zdrowe dziecko, ale warunki angielskiej emigracji nie są sprzyjające. Dowiedziałam się, że tam nie dba się o Kobietę w ciąży tak, jak w Polsce. Tam nie wykonuje się badań tak często jak w kraju, albo wyniki bagatelizuje się. Nie wykonuje się usg, tylko w nagłych przypadkach i na finiszu ciąży, a przede wszystkim tam lekarze nie uznają ciąży do 24 tygodnia. Jeśli któraś Kobieta ją straci, przed tym okresem, dla tamtejszych lekarzy oznacza, że nie była na tyle silna, żeby w fizjologiczny sposób się rozwijała, więc nie ma mowy nawet o podtrzymywaniu ciąży przed upływem tego okresu.
Gaja powoli wraca do codzienności. Minął rok, a oni myślą o kolejnym dziecku. Boi się co będzie dalej. Czy zostanie jeszcze Mamą, czy w ogóle ma tyle odwagi, by przeżyć kolejną ciąże i każdego dnia martwić się, czy sytuacja nie powtórzy się?
Obecnie jej osobistą terapią jest, to że wspiera inną kobietę, w depresji, którą również spotkała podobna tragedia, ale gorzej sobie radzi z tą całą sytuacją. Siły dodaje jej modlitwa i myśl, że ma swojego Aniołka, do którego może się zwracać w trudnych chwilach, a także to, że ma dla kogo żyć. Ma cudowną, mądrą i piękną córkę, wspaniałego męża, w którym ma oparcie w każdej sytuacji.
Jestem pełna podziwu dla Gai. Przeżyła to czego ja osobiście bałam się przez całe życie
i przed czym, wręcz paranoicznie uciekałam w obu ciążach. Podziwiam ją za siłę, za to,
że się nie załamała i potrafi zajmować się innymi. Chce i ma siłę żyć i planować przyszłość. Sama mówi, że nie wie skąd czerpie energie, ale chce wyciągnąć z tej historii samo dobre
i zarażać innych pozytywnymi emocjami. Powiedziałam jej na koniec, że doceniam, że daje radę mówić o tym otwarcie "Bo o tym nikt nie mówi, nie chce mówić, a takie rzeczy się zdarzają. Potrafię i chcę. Im więcej mówię, to mi łatwiej". Myślę, że jest to najlepsza puenta na koniec.
  •  
  •  
  •  
Dzisiaj Gaja napisała do mnie. Jest w ciąży, spodziewają się Dziecka. Sama jest zaskoczona sytuacją. Nie chce się w pełni cieszyć i nie uwierzy w to szczęście do końca, dopóki nie przytuli swojego maleństwa. Termin porodu przypada dokładnie w dniu kiedy urodziła swoją drugą córeczkę. "To cud" - napisała na końcu, sama też w to wierzę.

czwartek, 15 lutego 2018

Recenzja gry zręcznościowej Spadający kotek.


Czas spędzony z dziećmi to najlepiej wykorzystane chwile w życiu. Wierzę, że każdy moment poświęcony na wspólne czytanie bajek, gry, wycieczki, zaprocentują 
w przyszłości. Dziecko czuje się kochane, akceptowane, doceniane, nasze wspólne więzi zostają wzmocnione. Ja i mój syn rekomendujemy tą grę jako pomysł na wspólną zabawę pomiędzy codziennymi obowiązkami.

Jakiś czas temu wpadłam w szał zakupowy gier dla dzieci. Po urodzeniu córki, chciałam, żeby starszy synek czuł się nadal dla mnie ważny i abyśmy mieli alternatywę do wspólnych zabaw. Jak wiadomo nie od dziś, wszelkie planszówki i gry zręcznościowe są na to doskonałym pomysłem. Pomiędzy firmowymi i drogimi grami, wypatrzyłam grę zręcznościową Funny Kitten, jak się domyślacie zagranicznej produkcji, przeznaczona dla dzieci powyżej 5 lat. Ja ją kupiłam, wówczas dla dwulatka i świetnie sobie z nią radził.

Co kryje pudełko?
W pudełku znajdziemy
  • bazę, czyli dwie podpórki.
  • 44 cegiełki
  • jednego kotka
  • dwie kielnie

Jak w to grać?
Przygotowanie gry: Z cegiełek, na podpórce murujemy ściankę. Kiedy ściana jest ustawiona, na szczycie układamy kotka, a przy pomocy kielni wypychamy pojedynczo cegiełki. 
Celem gry jest precyzyjne wyciąganie cegieł tak, żeby nie strącić kotka. Komu kotek spadnie, ten przegrywa.





Gdzie ją kupisz i za ile?
Zakup zrobiłam na jednej z aukcji na allegro, za ok 20 zł.
Grę jak najbardziej polecamy z całego serca. Co prawda Janek gra tak, żeby strącić kotka, po prostu go to bawi, ale jest to jedna z gier, po którą sięga najczęściej. Gra jest przeznaczona dla dwóch osób, w wieku od 5 do 99 lat i uczy precyzji w działaniu, rozwijana 
i doskonalona jest w tym przypadku motoryka mała. Chociaż jak pisałam wcześniej, mój trzylatek świetnie daje sobie nią radę, mimo to muszę uważać żeby nie zrobił sobie krzywdy małymi kielniami. 

środa, 14 lutego 2018

Muffiny bananowe z czekoladą, czyli przez żołądek do serca w ciachowym stylu. Moim stylu ;)


Dziś 14 lutego, czyli Święty Walenty - dzień zakochanych, wszechogarniających serduszek, różowych, czerwonych i puszkowych duperelek ;) Dla mnie ten dzień, 
to dzień jak każdy - zupki, kupki, kaszki i igraszki z moimi małymi Skarbami. Chcę się 
z Wami podzielić przepisem, który robi furorę w moim domu. Wszyscy prawie biją się 
o te owocowo-czekoladowe słodkości, a kiedy zjawiają się niespodziewani goście, jest to tzw. kryzysowy patent na "coś do kawki". Z racji tego, że moje Dzieci i Mąż je uwielbiają, a niech mają... ;) Święto zakochanych, w mojej - ciachowej wersji :)

 Składniki: (założę się, że wszystkie znajdziesz w kuchni, od tak..)
  • 280 g mąki pszennej
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 100 g cukru kryształ
  • cukier waniliowy
  • 1 jajko
  • 75 ml mleka
  • pół szklanki roztopionego masła
  • 2 duże dojrzałe banany
  • 1 gorzka czekolada
Wykonanie:
 Standardowo przy muffinach przygotowuje się dwie miski, do jednej wsypujesz i mieszasz suche składniki, do drugiej mokre, a następnie dodajesz suche do mokrych i mieszasz. Ja jak nie mam czasu, albo nie chce mi się sprzątać"dziubię" banany widelcem i w pierwszej kolejności wlewam mokre składniki, potem do tej samej miski suche, mieszam widelcem ciasto do połączenia składników, na końcu dodaję grubo pokrojoną czekoladę i gotowe! :) Gotowe ciasto wlej do papilotek i piecz w nagrzanym piekarniku do temperatury 180 stopni C ok. 25 min, (do tzw suchego patyczka). Ostudzone możesz polać roztopioną w kąpieli wodnej czekoladą, lub jak u nas tym razem oprószyć cukrem pudrem. Smacznego! Gwarantuję,
że się od nich uzależnisz, tak jak my :)

Jak widać na załączonych zdjęciach, moje maluchy je uwielbiają, nie tylko jeść, ale jest to dla nas świetny sposób na spędzenie wspólnie czasu. Nie ma nic bardziej uroczego, jak widok Dzieci wyjadających z miski banany, czy drobinek czekolady z deski do krojenia. Kiedy wspólnie przygotowujemy ten deser Janek jest wprost wniebowzięty i z radością wszystko dodaje do miski, miesza, pilnuje piekarnik, a potem chwali się swoim wyczynem kiedy ze smakiem je pałaszujemy. :) Pozwól czasami swoim dzieciom pomóc Ci w kuchni, czy to przy wypiekach, czy obiedzie. Ja wiem, że sama zrobisz to szybciej, sprawniej i mniej nabrudzisz. U nas wspólne gotowanie i pieczenie to codzienność. Naprawdę. Moje dzieciaki ciągle siedzą na blacie w kuchni i coś wąchają, drobią, podjadają. Po takich wyczynach kuchnia nadaje się do gruntownego odgruzowywania, ale wiem, że "Czym skorupka za młodu..." i będę mieć w przyszłości świetną pomoc. Pokazuję im tym samym, że są dla mnie ważni, że doceniam i oczekuję ich pomocy. Nasza więź dzięki temu wzmacnia się, a ja nie potrzebuję w kuchni radia. W sumie i tak nie miałoby gdzie stać ;)



wtorek, 13 lutego 2018

Jesteś Rodzicem, więc jesteś Pedagogiem.




Witaj. Masz dziecko? Więc ja mam dla Ciebie świetną wiadomość. W dniu kiedy stałaś się Matką, nałożone zostało na Ciebie jarzmo. Tym jarzmem jest odpowiedzialność za przyszłość Twojego dziecka. Gratuluję, zostałaś pedagogiem!

Tak, wiem, nie planowałaś tego. Nie po to studiowałaś prawo, geodezję, medycynę lub pietruszkarswo stosowane, by w kwiecie wieku pchać się do oświaty. Sorry, ale z dniem narodzin Twojego dziecka zdobyłaś kolejny fakultet - jest nim pedagogika. "Pedagogika jest to nauka o wychowaniu i kształceniu człowieka, czyli o treściach, metodach, środkach, formach oraz oraganizacji procesów wychowawczych i dydaktycznych", to tak w WIELKIM skrócie- zrozumiałaś? Nie? Nie ma potrzeby. Przecież nie załapałaś się na sesję egzaminacyjną, ani lenią, ani nawet zimową. Twój egzamin, a raczej tok studiów leży obok Ciebie, słodko śpiąc w suchej pieluszce, albo biega teraz po ogrodzie z piłką, a może (Jeżu kolczasty!) pyskuje do Ciebie, w najbeszczelniejszy sposób. Nie możesz jednak liczyć na poprawkę lub nawet powtarzanie semestru... 

Ja wiem, że już oklepane są gify i "demoty", gdzie mówi się, że każdy głupi potrafi zorganizować szkołę rodzenia, a nikt nie przygotował Cię i nie zapisał do szkoły wychowania Dziecka. Prawda jest taka, że nikt nigdy tego nie zrobi. Dlaczego? Bo nie ma jednej, uniwersalnej drogi do prawidłowego wychowania Dziecka. A w ogóle, czy istnieje coś takiego, jak prawidłowe wychowanie? Skąd masz wiedzieć jakie zachowania, zasady, reguły postępowania i wartości wpoić i przekazać swojemu Dziecku? Jedno jest pewne, przekażesz to, co w dużej mierze przekazano kiedyś Tobie. Oczywiście sama je zmodyfikujesz, dostosujesz do własnego sumienia, ale nie łódź się, że będziesz wychowywać swoje Dziecko w 100% inaczej niż kiedyś Twoi Rodzice, czy Wychowawcy Ciebie. W każdym z nas, 
w podświadomości zostały zakodowane wzory komunikacyjne, zachowań, reakcji, które nawet nie wiem jak bardzo chcielibyśmy wykorzenić z naszej osobowości, w mniejszym, lub większym stopniu będą kierować naszym życiem. 
Mówi się, że do mniej więcej trzeciego roku życia dziecko uczy się kodów komunikacyjnych, które zostają w nim już na całe życie. Dzięki nim, w przyszłości będzie się nimi porozumiewało i budowało relacje przy ich udziale. Jasne, że każdy z nas jest inny. To, 
że Twoi Rodzice nie potrafili rozmawiać ze sobą, tylko urządzali sobie tygodnie tzw. "cichych dni", nie oznacza od razu, że Ty w swoim związku, Rodzinie będziesz kontynuować tą "tradycję". Oczywistym jest, że nie we wszystkim będziesz naśladować swoich Wychowawców. Chcę Ci uzmysłowić, że bez samoświadomości i refleksji możesz w znacznym stopniu powielać wzorce wyniesione z domu. O ile te dobre są pożądane, o tyle te złe, destrukcyjne, nie są najlepszym rozwiązaniem. 

Mam, więc dla Ciebie zadanie. Kiedy ten dzienny zgiełk opadnie, Twoje Dzieci będą już smacznie spały w swoich łóżeczkach, usiądź z kartką papieru, albo z partnerem, ewentualnie z lampką dobrego wina i zastanów się nad tym co lubiłaś, a czego nie w relacjach pomiędzy członkami Twojej Rodziny. Co chciałabyś przenieść na grunt swojej Rodziny. Z czego możesz czerpać, a nad czym musisz popracować, zastanowić się, być może nawet wyeliminować. 
Z pewnością okaże się, że jest coś, czego nie zauważyłaś do tej pory. Być może nawet postępujesz tak jak Twoi Rodzice dawniej względem Ciebie, a przecież tego tak bardzo nie nawidziłaś. Każdy z nas kiedyś mówił "Jak kiedyś będę miała dzieci, na śniadanie, obiad 
i kolację pozwolę im jeść czekoladę. I na deser też...".
Chcesz wiedzieć, co dało mi studiowanie pedagogiki? Pomijając spełnienie marzeń (tak, wiem, że trudno w to uwierzyć, tym bardziej w dzisiejszych czasach, ale moim marzeniem od zawsze, było zostać nauczycielem lub psychologiem, z tym drugim póki co nie wyszło. Pierwsze zrealizowane.) i zawód, który w sumie wiele osób skazuje na bezrobocie, albo jak to mawiała jedna z moich Pań psorek na studiach, pracę na kasie w sklepie z owadem 
w nazwie (Nie, że mam coś przeciwko owadom i pracy na kasie, praca jak każda z czegoś trzeba żyć). Studia pedagogiczne nie wskazały i nie dały mi odpowiedzi na to jak mam wychować swoje Dzieci. Nie dały mi nawet cienia szansy zrozumienia i otrzymania gotowych rozwiązań. Dały mi jedno, a raczej masę ciągłych wyrzutów sumienia z powodu tego, że nie robię czegoś tak jak mnie uczono. Nie opisuję swoich uczuć podczas kolejnego wybuchu złości mojego trzylatka, nie opisuję oczekiwań, emocji podczas kolejnej awantury pomiędzy moimi pociechami. Przyznaję się. Krzyczę, czasem wrzeszczę, wyję do poduszki i księżyca. Potem biję się z myślami i przypominam, że już nie miało tak być. Miałam przygotować wspólne rozwiązanie problemu, poprawić system. 

Tym długim wywodem chcę Ci pokazać, że nie dam Ci wypunktowanych sposobów na to jak wychować EUgeniusza. Sama musisz wiedzieć i chcieć doskonalić swoją taktykę. Ja i wiele innych mam, blogerek, psychologów, pedagogów i innych mądralińskich, mogą jedynie podpowiedzieć Ci coś. Ja chcę Ci powiedzieć jedno: UFAJ SWOJEJ INTUICJI I REFLEKSYJNIE PODEJDŹ DO SWOJEGO ŻYCIA. Po polsku będzie to: usiądź babo i zastanów się co robisz. Jestem pewna, że znajdziesz to co możesz poprawić w swoim życiu, ale tylko świadomość swoich słabych i mocnych stron, pomoże Ci osiągnąć sukces.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Dlaczego zdecydowałam się na założenie bloga?



 Do tej pory myślałam, że prowadzenie bloga, pisanie o sobie i o swoich bliskich publicznie to wkraczanie do prywatności, której nie chciałam pokazywać. 
Ostatnio, w moim życiu zaszły ogromne zmiany. Chciałabym dzielić się z wami tym co mnie cieszy, ciekawi, martwi i inspiruje. Mam nadzieję, wielką nadzieję na nawiązanie kontaktów w wielkiej Rodzinie Matek i Kobiet, której częścią się czuję. Nie będzie to jednak kolejny paretingowy blog. Chciałabym żeby się wyróżniał i nie ograniczał do oklepanych tematów, na już istniejących i tych blogach, które wyrastają jak grzyby po deszczu. Jesteście ciekawi co tu znajdziecie? Zapraszam do dalszej lektury.

Kim jestem i skąd się tu wzięłam? 

Nazywam się Iwona Świder. Jestem pedagogiem, nauczycielem przedszkola, klas I-III,
oraz nauczycielem rytmiki i muzyki. W zawodzie pracowałam kilka lat. Było to dla mnie wyjątkowe doświadczenie i niezła szkoła życia.
Obecnie jestem pełnoetatową Żoną i Matką dwójki cudownych Dzieciaków. Rocznej Ani
i trzyletniego Jasia. Kocham moment w którym się znajduję, celebruję każdą chwilę spędzoną z Dziećmi, bo wiem, że okres w którym obecnie się znajdujemy kiedyś minie, pryśnie, jak uwielbiana przez moje i Wasze Dzieci tęczowa bańka mydlana. Tak jak Wy jestem tylko, albo aż Kobietą. Mam swoje nadzieje, pragnienia, lepsze i gorsze dni. Czasami radzę sobie z nimi lepiej, czasami gorzej. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że to co kotłuje się we mnie, w moim wnętrzu, w mojej głowie, a nawet w sercu dotyczy wielu Kobiet. Nie jestem odosobniona w swoich lękach, ciągłych wyrzutach sumienia czy niekontrolowanych wybuchach płaczu. Masz podobnie jak ja? Zostań tu proszę ze mną na dłużej :)

Czego możesz spodziewać się po tym blogu?

  • Mam nadzieję i plany na to, aby ten blog był moim, jak i Waszym głosem codzienności. Chcę tu opisywać i wspólnie z Wami rozwiązywać problemy wychowawcze, z jakimi idzie nam się borykać każdego dnia. 
  • Przygotuję wpisy na temat trudności, z jakimi idzie się Wam zmierzyć na co dzień z Dziećmi, Mężami, Partnerami, Teściowymi Sąsiadami, z kim tam chcecie ;). Dlaczego Twoje dziecko płacze, a nie śpi, skoro jest takie zmęczone? Dlaczego kładzie się na podłodze w supermarkecie i udaje, że dostało ataku padaczki i jednocześnie wszedł w niego demon konsumpcjonizmu, a Ty ze łzami w oczach odpierasz nachalny wzrok innych?
    Jak poprawić Twoje relacje z Dzieckiem? Co zrobić żeby czuło się kochane? Czy warto od najmłodszych lat posyłać dziecko do żłobka i przedszkola? W jaki sposób, samodzielnie, w domu możesz rozwijać swoje Dziecko, tak jak zrobiłoby to przedszkole, a nawet lepiej? To tylko niektóre z moich pomysłów. Chętnie dowiem się czego oczekujesz i jaki temat byłby dla Ciebie przydatny.
  • Chcę Wam pokazać i zainspirować w jaki sposób miło i przyjemnie spędzać czas
    z Dziećmi bez zrujnowanego domu, budżetu i Twojego nadszarpniętego zdrowia psychicznego ;) 
  • Stworzę dla Was DIY na to jak np. uszyć własnoręcznie poszewkę na poduszkę, maskotkę, a może i wyprawkę dla Dziecka. Boisz się? Myślisz, że nie potrafisz? Nie martw się, nie jestem mistrzynią igły, czy maszyny. Wystarczy jednak kawałek materiału i chęci, razem damy radę. Zobaczysz, jak uszczęśliwisz swoją Pociechę :) 
  • Pokażę jak niedrogo, ale efektownie przygotować z Dziećmi ozdoby do ich pokoju.
    Kto powiedział, że dekoracje okien, ścian, czy parapetu zarezerwowane są tylko dla przedszkoli?
  • Dam Wam gotowe pomysły na rozwijanie układu psychoruchowego Waszego Dziecka. Brzmi naukowo? Być może, ale to nic innego jak manipulowanie, doświadczanie wszystkimi zmysłami rzeczywistości jaka nas otacza. Gwarantuję, że będzie warto.
  • Chciałabym, w perspektywie zorganizować recenzje książek dla Ciebie, do poczytania "do poduchy", a także bajek, gier i zabawek dla Twoich Dzieci.
    Co warto kupić, czego nie, jakie nowości pojawiają się na rynku, jaka gra,
    czy książka będzie rozwijała zainteresowania i ciekawość Twojego Dziecka.
  • Stworzyłam grupę na Facebooku Mama w domu, https://www.facebook.com/groups/430707327347580/ . Jest to grupa dla takich kobiet jak ja i Ty. Możemy tam plotkować, śmiać się, bawić, radzić i dzielić swoimi doświadczeniami. Jeżeli masz jakiś problem, potrzebujesz pomocy, nie wiesz jak go rozwiązać, napisz do mnie w wiadomości prywatnej, a dodam za Ciebie post całkowicie anonimowo. Być może ktoś jest w podobnym położeniu co Ty, pomoże wyjść Ci z kłopotów,
    lub doda słowa otuchy :) 
To tylko początek. Cały czas myślę, zastanawiam się, szukam tematów które mogłabym poruszyć, co będzie dla Ciebie ciekawe i przydatne. Jeżeli jest coś, co Cię nurtuje, nie możesz znaleźć odpowiedzi, napisz do mnie, chętnie poszukam, opiszę i przedstawię sprawę z różnych perspektyw. Serdecznie zapraszam do lektury.

Przygody misia z oklapniętym uszkiem - Czesław Janczarski "Miś Uszatek" - recenzja

  Pamiętam czasy, kiedy codziennie, a tak naprawdę raz dziennie o godzinie 19,  w telewizji leciały bajki. Na wieczorynkę czekały ws...